Choć urodził się w Nowej Rudzie, mówi o sobie, że jest wrocławianinem z uwagi na fakt, że
wychowywał się w stolicy Dolnego Śląska. Od 1992 r. związany jest z Kłodzkiem. Z wykształce-
nia biolog, z zamiłowania fotograf ale przede wszystkim przyrodnik. Ważny jest dla niego
kontakt z naturą a fotografia jest pretekstem by wyjść w teren i uchwycić magię regionu.
Z Tomaszem Gmerkiem rozmawia Maciej Schulz.
Biologia przegrała z fotografią?
Choć od dziecka interesowałem się ptakami i przyrodą, nauka nie stała się moją pasją. Liczenie ptaków, zapisywanie i interpretacja zebranych danych to nie było coś, co mnie wciągało. Na studiach zorientowałem się, że przyroda interesuje mnie bardziej od strony emocjonalnej niż naukowej. Wolałem spędzać czas na zachwycaniu się pięknem i fotografowaniu natury. Po zakończeniu nauki wylądowałem w Wałbrzychu i rozpocząłem pracę jako fotograf w tamtejszym muzeum. Mieszkałem
w tym mieście przez 6 lat – fotografowałem zbiory muzeum, uczestniczyłem w inwentaryzacji zabytków całego dawnego województwa wałbrzyskiego, a do tego dużo czasu spędzałem na fotografowaniu pejzażu i przyrody w różnych zakątkach Polski. W 1992 roku sprowadziliśmy się z żoną do Kłodzka. Tutaj, razem z Andrzejem Lemieszem, założyliśmy firmę fotograficzną. Przez kilka lat wykonywaliśmy zdjęcia reklamowe dla firm i dużych agencji reklamowych. To była świetna szkoła fotografii! Później, nadal prowadząc własną działalność, rozpocząłem pracę w Muzeum Ziemi Kłodzkiej. Bardzo sobie cenię pracę w muzeach, ponieważ fotografowanie dzieł sztuki i obiektów zabytkowych bardzo poszerzyło moje horyzonty i wyczuliło na piękno, także to stworzone przez człowieka.
Czy jest jakieś miejsce na Ziemi Kłodzkiej, którego jeszcze Pan nie sfotografował?
Ziemię Kłodzką schodziłem praktycznie całą, zwłaszcza w czasie, kiedy wyszukiwałem na starych mapach i fotografowałem kapliczki i krzyże przydrożne. Jest ich na w regionie bardzo dużo – setki a może nawet i tysiące. Dzięki temu docierałem w przeróżne miejsca, które mogę określić jako magiczne. Niestety z żalem muszę stwierdzić, że komercjalizacja regionu w znaczny sposób odebrała mu ten niezwykły, wyjątkowy, charakter. Jeszcze do końca XX w. Ziemia Kłodzka była jak wielki skansen. Łańcuchowe wsie w dolinach pełne zabytkowych, drewnianych chat sudeckich. Do tego wspaniała przyroda, piękne lasy oraz ogromne, dziczejące łąki. To wszystko stwarzało niezwykły klimat regionu. Można było tu dokonywać odkryć – przyrodniczych, ale także kulturowych, jak odnajdywanie rzeźb, kapliczek przydrożnych, starych dróg i ruin domów. To sprawiało mi dużą radość. Od tego czasu dużo się zmieniło. Wielkie, brzydkie, domy wypierają tradycyjną zabudowę. Posadowione często wysoko, razem z masztami telefonicznymi psują charakterystyczny krajobraz. Lasy z kolei są bardzo wycinane, szybko znikają wszystkie starsze drzewostany, a w górach powstają ogromne „autostrady” do wywózki drewna. Trzeba też wspomnieć o wszechobecnych, paskudnych, tablicach reklamowych przy drogach, w miastach, we wsiach a nawet przy schroniskach górskich, które zasłaniają to, co mamy tutaj najpiękniejszego, czyli architekturę i widoki na otaczające nas góry. Teraz nie czuję już takiej satysfakcji z chodzenia po Ziemi Kłodzkiej i fotografowania jej jak kiedyś. Ograniczam się do rejonów, które nie są jeszcze tak bardzo zeszpecone nową zabudową lub wycinką, oraz do miejsc nierozjeżdżonych jeszcze motorami i samochodami terenowymi. Ale takich terenów jest coraz mniej.
Kiedy narodziła się Pańska pasja do fotografii i czy od razu wybrał Pan pejzaż?
Na to złożył się splot różnych okoliczności. Drugą książką, jaką przeczytałem w życiu (po Plastusiowym Pamiętniku), były Bezkrwawe łowy Włodzimierza Puchalskiego, prekursora fotografii przyrodniczej. Był to człowiek, który na przekór przyjętym w latach 50. XX w. trendom w fotografii nie fotografował ludzi pracy ani fabryk i budowanych osiedli. Fotografował ptaki i wydawał piękne albumy ze zdjęciami i opisami zabiegów, jakich używał by podejść do tych zwierząt. Zafascynowałem się tym światem i już na początku szkoły podstawowej zacząłem „chodzić na ptaki” oraz je fotografować. Marzyłem wtedy, że zostanę fotografem-ornitologiem. Poniekąd mi się to udało, ponieważ mój dyplom z biologii poświęcony był ekologii ptaków, a później zostałem zawodowym fotografem. Drugą ważną okolicznością, która wpłynęła na moje wybory, była wymiana studencka dająca możliwość wyjazdów za granicę. Był rok 1980, w Polsce nie było praktycznie żadnych książek czy czasopism fotograficznych poza skromnymi, rodzimymi publikacjami oraz książkami z ZSRR i NRD. W drodze powrotnej z Norwegii do Polski przypadkowo, w Goeteborgu, trafiłem pod gmach dużej fabryki. Jak się okazało, były to zakłady Hasselblada, producenta wspaniałego sprzętu fotograficznego. Przywiozłem stamtąd kilka pięknych prospektów prezentujących różne gatunki fotografii, takich jak fotografia lotnicza, portret, pejzaż i fotografia czarno-biała. Ta ostatnia zawierała zdjęcia i tekst autorstwa wybitnego amerykańskiego fotografa pejzażu Ansela Adamsa. Książeczka ta wywarła na mnie duże wrażenie, bo po raz pierwszy zobaczyłem zdjęcia pejzażowe innego typu niż te, które znałem. Świetne technicznie, przedstawiające surowe piękno i majestat przyrody Ameryki. Zakupiłem w Helsinkach kilka podręczników Adamsa, z których uczyłem się techniki fotografowania i wykonywania czarno-białych odbitek. Wcześniej posługiwałem się aparatami na film 6x6. Po lekturze Adamsa zacząłem robić w terenie zdjęcia miechowym aparatem wielkoformatowym na filmach 4x5” (10x12 cm). Najpierw czarno-białe negatywy, później kolorowe przeźrocza. Na początku tego wieku byłem jedną z nielicznych osób w Polsce, która fotografowała pejzaż na tak dużych slajdach. Jakość wydruków z takich materiałów była znakomita i dużo zdjęć sprzedawałem największym polskim wydawcom kalendarzy. Wiele widoków z Ziemi Kłodzkiej można było wtedy zobaczyć w kalendarzach w księgarniach w całym kraju.
Dużo musi Pan poświęcać fotografii? Czy to jest wstawanie nocą by wybrać się w upatrzone miejsce i zdążyć np. na wschód słońca lub poranne mgły?
Czasami się tak nastawiam, lubię wyjeżdżać przed świtem, zwłaszcza kiedy wokół mojego domu widzę mgły. Wówczas wiem, że wyjeżdżając ponad nie, prawdopodobnie natrafię na słońce i wspaniałe widoki. Ale dla mnie najważniejszy jest sam kontakt z przyrodą, jej obserwacja i kontemplacja klimatu miejsca. Fotografowanie jest tutaj dodatkiem, pomaga skupić się na chwili obecnej. Przebywając często w terenie można natrafić na różne miejsca, sytuacje lub niezwykłe światło. To fotografuję. Nie należę do fotografów, którzy obierają sobie określone miejsca, chodzą tam konsekwentnie by trafić na idealne warunki i zrobić upragnione zdjęcie. Dla mnie fotografia jest pretekstem do bycia w kontakcie z otaczającym środowiskiem i nie muszę robić zdjęć żeby czuć się w nim świetnie.
Oprócz przyrody fotografuje Pan artefakty Ziemi Kłodzkiej, jak chociażby zdobienia elewacji kłodzkich kamienic.
Tak – lubię się rozglądać, lubię też podziwiać architekturę. Ilość pięknych kamienic w Kłodzku a także bogactwo zdobień na ich elewacjach wręcz narzucała się by się nimi zainteresować. Gdy przez lata, od dziecka, chodzimy tymi samymi ulicami nie dostrzegamy detali tego co nas otacza, wszystko zlewa się w jeden obraz. Może fakt, że jestem spoza Kłodzka i patrzę na miasto świeżym wzrokiem, pozwolił mi zwrócić na te szczegóły uwagę, zwłaszcza na zdobienia o tematyce zwierzęcej i roślinnej.
A Pańskie najbliższe plany fotograficzne…
W moim wieku nie zależy mi już na przepychaniu się do przodu i podejmowania nowych wyzwań. Wolę spokój. Chciałbym jak najdłużej mieć siły, zapał i czas na włóczenie się pieszo po górach, łąkach i mokradłach a kajakiem po rzekach i jeziorach. Przy okazji fotografować i publikować swoje zdjęcia, np. w kalendarzach. Chciałbym wierzyć, że moje zdjęcia uwrażliwiają innych na piękno świata, który tak szybko niszczymy.
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy historii