Wojciech Mecwaldowski Pochodzi z Kłodzka, mieszka we Wrocławiu. Aktor filmowy, telewizyjny i teatralny. Absolwent Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego we Wrocławiu. Utożsamiany przede wszystkim z rolami komediowymi, sam woli jednak dramatyczne postaci. Jego niezwykłość wynika z otwartości na ludzi i świat. W jakich produkcjach możemy podziwiać lub zobaczymy wkrótce Wojciecha Mecwaldowskiego? Z Wojciechem Mecwaldowskim rozmawia Maciej Schulz.
- W październiku na ekrany kin weszła Bitwa pod Wiedniem Renzo Martinelliego. Dwa pozostałe filmy, Miłość Sławomira Fabickiego i Dziewczyna z szafy Bodo Koxa, pojawią się w kinach w tym roku lub na początku przyszłego. Pochodzisz z rodziny, w której fotografia była zawodem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Skąd zatem zamiłowanie do aktorstwa?
- Mając 5 lat powiedziałem mamie, że będę aktorem. I jakoś ta decyzja siedziała we mnie przez te wszystkie lata. Byli i są tacy, którzy mnie wspierali i wspierają, i tacy, jak jeden z nauczycieli w liceum, który się śmiał i strzelał jak z armaty, że mi się nie uda, a teraz się chwali, że jestem jego wychowankiem i, że mi kibicował. Za pierwszym razem się nie dostałem do Łodzi, rok później też. Powiedziano mi tam, że nigdy nie będę aktorem i mam sobie dać spokój, ale ja nie odpuściłem. Spróbowałem do Wrocławia i się udało. Później Ci, którzy powiedzieli, że nie będę aktorem, wręczali mi nagrodę aktorską na festiwalu szkół teatralnych w Łodzi. Głupie to, ale jak ktoś ma pomysł na życie, to powinien mieć gdzieś tych, którzy go nie rozumieją i robić swoje. Czy masz swoją ulubioną rolę? Aktorzy klasyfikują je sobie w taki sposób? - To sprawa indywidualna. Z każdej roli, którą się gra coś zostaje – w moim przypadku zostaje nawet więcej niż wkładam do niej. Każda rola jest więc dla mnie wyjątkowa. A czy trudno jest zmieniać swój image na potrzeby roli? - Uwielbiam to. Uważam, że obowiązkiem każdego aktora jest to aby podchodzić do nowej roli jak do nowego człowieka, jak do nowej osoby, którą trzeba wprowadzić w życie. Zatem tyję, chudnę, zapuszczam brodę. To jest mój obowiązek, za to mi płacą, a ja świetnie się przy tym bawię. Jesteś znany głównie z produkcji komediowych. Czy te role odzwierciedlają w jakiś sposób Ciebie jako Wojciecha Mecwaldowskiego, czy jednak wolisz role bardziej dramatyczne? - Wolę role dramatyczne. W pewnym sensie dziwi mnie to, jak ludzie odbierają role, które zagrałem. Większość z nich to nie były role komediowe ale w sumie te dramatyczne są poza mainstreamem może dlatego. Bardziej ciągnie mnie więc w ciemniejsze klimaty, tak jak te z Dziewczyny z szafy, gdzie zagrałem chorego na autyzm chłopaka. Nie jest to postać śmieszna czy zabawna. Jest to raczej ponury gość, który gdzieś w środku pogodził się z tym, że jest inaczej odbierany niż powinien być. Czy istnieje ryzyko, że aktor nagle zacznie na co dzień żyć rolą, którą odgrywa? Zagubi swoją tożsamość? - Takie ryzyko na pewno istnieje, ale trzeba znać swoje granice, te psychiczne, jak i fizyczne. Przygotowując się do roli w Dziewczynie z szafy musiałem znowu schudnąć, zmaleć o 7 cm. Trzeba też wczuć się w postać osoby, którą się gra – nauczyć się poruszać tak jak ona, gestykulować, jeść. Należy jednak z tym uważać bo przychodzi taki moment kiedy się nie chce ciału wracać do siebie. A popularność? Nie bywa męcząca? - Nie przesadzałbym z tą popularnością. Ale jest to miłe. Jeśli to co robię sprawia komuś przyjemność, poprawia humor lub jest dla kogoś bodźcem do pewnych przemyśleń, to ja się bardzo z tego cieszę. Nie jestem na tyle oblegany, jak część moich kolegów po fachu, więc nie mam z tym problemów. Staram się nie wykładać na talerzu życia prywatnego do wszystkich gazet czy programów. Skupiam się po prostu na swojej pracy, promuję to w czym biorę udział, a nie siebie. Twoje zainteresowania… - Fotografia, to zostało mi po moim dziadku, babci i tacie. Wydałem swój pierwszy album zatytułowany Mecek.kom, który trafił do księgarń. Znajdują się w nim portrety kolegów i koleżanek po fachu. Jego wydanie było moim marzeniem, które udało mi się zrealizować. Bywasz na Ziemi Kłodzkiej? - Staram się przyjeżdżać najczęściej jak tylko mogę do Kłodzka i z reguły są to 2-3 razy do roku, czasami częściej. Co prawda mieszkam we Wrocławiu, nie mam więc daleko, ale w swoich rodzinnych stronach bywam rzadko ze względu na to, że głównie pracuję w Warszawie. Jak sobie przypominam, to ostatnim razem łaziłem po Kłodzku jeszcze za czasów liceum. Ale Ziemia Kłodzka to piękne tereny z fantastycznymi krajobrazami. Cieszę się kiedy rozmawiam na planach z ludźmi, którzy byli w naszym regionie i mówią, że Kotlina Kłodzka piękna jest.Twoje marzenia… - Jest ich mnóstwo. Wychodzę z założenia, że w pewnym momencie musisz wiedzieć, że Ci się uda, a nie tylko marzyć o tym. Jestem z tych osób, które uwielbiają realizować swoje marzenia z dzieciństwa, jak ostatnio samotna wyprawa na ponad miesiąc do Stanów, album czy klocki Lego, i to najpiękniejsze marzenie - zawód, który Kocham i którego chcę się uczyć. Wydaje mi się, że po to żyjemy żeby spełniać swoje marzenia.
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy artykułów