Ganges
Relacja Bartka Pogody (1976), fotografa i podróżnika pochodzącego z Kłodzka.
Gąszcz ulic, labirynt alejek i przesmyków tak wąskich, że tylko pies czy małpa się przeciśnie. Trochę szerszymi wąwozami przemieszczają się rowery, motocykle, ludzie i zwierzęta. Rożnych rozmiarów bydło leży, stoi, idzie, przeżuwa nic nie robiąc sobie z tego, ze właśnie tamuje cały ruch.
Varanasi. Na górze miastem rządzą małpy. Te człekopodobne stwory bujają się przeskakując z dachu na dach. Siedząc w okratowanej knajpce na dachu (zabezpieczenie przed zbyt zuchwałymi zwierzakami, które kradną dobytek, jedzenie i przeszkadzają turystom w kontemplacji) sam czuję się jak małpa w zoo.
Małpy są szybkie i zwinne - skaczą z budynku na budynek, smyrają się na gzymsach dachów, kradną owoce ze straganów. Dziś rano wyrzucałem śmietnik, który nagromadził się przez 4 dni mojego pomieszkiwania w pokoju. Wystarczył moment nieuwagi i przy czarnym worze przyczaiła sie małpa rozbebeszając go zupełnie. Chwilę później przez otwarte drzwi wbiegła na dwóch łapach do mojego pokoju, z oszołomieniem w oczach szukając gorączkowo czegoś do jedzenia.
Sobotnie popołudnie nakręca iście plażowa atmosfera na ghatach. Mężczyźni przyodziani jedynie w skapa (szmata na przyrodzeniu) zażywają odświeżającej i „oczyszczającej” kąpieli w Gangesie. Reszta śpi, grzeje kości w słońcu. Małe grupki ludzi grają w karty w cieniu lichego rusztowania, na którym suszy się pranie i powiewają kolorowe szmaty. Ktoś musi coś jednak robić. Pracze zasuwają - na przybrzeżnych kamieniach tłuką zapamiętale ubrania, potem rozwieszają je na sznurkach lub też po prostu rozkładają na nagrzanych schodach i kamieniach. Właściciele łódek, trochę zrezygnowani mantrują na widok turysty - boat, boat, 50 rupies, one hour, boat, sir. Ale kto by się teraz wybrał na słoneczną patelnię rzeki?
Idąc ghatami w stronę słońca odnosi się wrażenie uczestniczenia w prześwietlonym filmie, który przekazuje halucynogenne treści. Film ten jest długi, jak bollywodzki obraz. Zabija kolorami, mami widokami, zasmuca i raduje, odrzuca i przyciąga zarazem.
Dzieciaki otaczają japońskiego turystę, próbując wysępić rupie czy sprzedać pocztówki. Żebrak, nawołujący do każdego, kto pojawi się w polu widzenia, kiwa się w dziwnej pozycji. Stado znużonych wołów, przeżuwając coś niedbale idzie na kąpiel prowadzone przez 10- letniego chłopaka.
Przysiadam na herbacie u sadhu. Baba ma bardzo kreatywnie wymodelowane siwe dready i szalony błysk czarnych oczu. Nie siedzi bezczynnie paląc czaras z chillumą z ziomami tylko sprzedaje czai. Baba mówi, że jest znany. Baba, one picture. Był już w wielu magazynach i książkach. Chyba na pieniądzach mu nie zależy - on chce być sławny.
Płonące zwłoki nie śmierdzą tak jak myślałem. Dzięki użyciu drewna sandałowego odór nie jest tak mocny, wręcz znikomy, ginie w innych zapachach miasta. W bocznych uliczkach leżą tony drewna, kilogram kosztuje 120-200 rupii. Do całkowitego spalenia przeciętnych zwłok potrzeba ponoć 200 kg tego cennego materiału. Nie wszystkich na to stać. Nieopodal znajduje się też tańsze - elektryczne krematorium. Ci, których nie stać i na nie - wrzucają zwłoki po prostu do rzeki. W Varanasi codziennie pali się 500-600 ciał. Non stop - 24 godziny na dobę.
Nie można być obojętnym wobec tego subkontynentu. Bo Indie to nie jeden kraj. To wiele państewek, dążących wciąż do większej autonomii. To kraj wielu kultur, wyznań, języków, twarzy. Przeraża i wciąga. To nie kolejne wczasy w kurorcie. Trzeba się zmęczyć i napracować, aby uzyskać choć odrobinę prawdy o tym miejscu.
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy artykułów
Gąszcz ulic, labirynt alejek i przesmyków tak wąskich, że tylko pies czy małpa się przeciśnie. Trochę szerszymi wąwozami przemieszczają się rowery, motocykle, ludzie i zwierzęta. Rożnych rozmiarów bydło leży, stoi, idzie, przeżuwa nic nie robiąc sobie z tego, ze właśnie tamuje cały ruch.
Varanasi. Na górze miastem rządzą małpy. Te człekopodobne stwory bujają się przeskakując z dachu na dach. Siedząc w okratowanej knajpce na dachu (zabezpieczenie przed zbyt zuchwałymi zwierzakami, które kradną dobytek, jedzenie i przeszkadzają turystom w kontemplacji) sam czuję się jak małpa w zoo.
Małpy są szybkie i zwinne - skaczą z budynku na budynek, smyrają się na gzymsach dachów, kradną owoce ze straganów. Dziś rano wyrzucałem śmietnik, który nagromadził się przez 4 dni mojego pomieszkiwania w pokoju. Wystarczył moment nieuwagi i przy czarnym worze przyczaiła sie małpa rozbebeszając go zupełnie. Chwilę później przez otwarte drzwi wbiegła na dwóch łapach do mojego pokoju, z oszołomieniem w oczach szukając gorączkowo czegoś do jedzenia.
Sobotnie popołudnie nakręca iście plażowa atmosfera na ghatach. Mężczyźni przyodziani jedynie w skapa (szmata na przyrodzeniu) zażywają odświeżającej i „oczyszczającej” kąpieli w Gangesie. Reszta śpi, grzeje kości w słońcu. Małe grupki ludzi grają w karty w cieniu lichego rusztowania, na którym suszy się pranie i powiewają kolorowe szmaty. Ktoś musi coś jednak robić. Pracze zasuwają - na przybrzeżnych kamieniach tłuką zapamiętale ubrania, potem rozwieszają je na sznurkach lub też po prostu rozkładają na nagrzanych schodach i kamieniach. Właściciele łódek, trochę zrezygnowani mantrują na widok turysty - boat, boat, 50 rupies, one hour, boat, sir. Ale kto by się teraz wybrał na słoneczną patelnię rzeki?
Idąc ghatami w stronę słońca odnosi się wrażenie uczestniczenia w prześwietlonym filmie, który przekazuje halucynogenne treści. Film ten jest długi, jak bollywodzki obraz. Zabija kolorami, mami widokami, zasmuca i raduje, odrzuca i przyciąga zarazem.
Dzieciaki otaczają japońskiego turystę, próbując wysępić rupie czy sprzedać pocztówki. Żebrak, nawołujący do każdego, kto pojawi się w polu widzenia, kiwa się w dziwnej pozycji. Stado znużonych wołów, przeżuwając coś niedbale idzie na kąpiel prowadzone przez 10- letniego chłopaka.
Przysiadam na herbacie u sadhu. Baba ma bardzo kreatywnie wymodelowane siwe dready i szalony błysk czarnych oczu. Nie siedzi bezczynnie paląc czaras z chillumą z ziomami tylko sprzedaje czai. Baba mówi, że jest znany. Baba, one picture. Był już w wielu magazynach i książkach. Chyba na pieniądzach mu nie zależy - on chce być sławny.
Płonące zwłoki nie śmierdzą tak jak myślałem. Dzięki użyciu drewna sandałowego odór nie jest tak mocny, wręcz znikomy, ginie w innych zapachach miasta. W bocznych uliczkach leżą tony drewna, kilogram kosztuje 120-200 rupii. Do całkowitego spalenia przeciętnych zwłok potrzeba ponoć 200 kg tego cennego materiału. Nie wszystkich na to stać. Nieopodal znajduje się też tańsze - elektryczne krematorium. Ci, których nie stać i na nie - wrzucają zwłoki po prostu do rzeki. W Varanasi codziennie pali się 500-600 ciał. Non stop - 24 godziny na dobę.
Nie można być obojętnym wobec tego subkontynentu. Bo Indie to nie jeden kraj. To wiele państewek, dążących wciąż do większej autonomii. To kraj wielu kultur, wyznań, języków, twarzy. Przeraża i wciąga. To nie kolejne wczasy w kurorcie. Trzeba się zmęczyć i napracować, aby uzyskać choć odrobinę prawdy o tym miejscu.
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy artykułów