Boliwia cz. 2
Żądny jeszcze mocniejszych wrażeń, zapragnąłem zmierzyć się z najbardziej niebezpieczną drogą świata. Na rowerze. Za 49 dolarów, w biurze Gravity kupuję wycieczkę, ubezpiecznie, rezerwuję rower, dostaję pamiątkową koszulkę i następnego dnia stawiam się w umówionym miejscu. Zebrała się ekipa, w sumie 13 osób. Są Kiwi (Nowa Zelandia), Aussie (Australia), Szkoci, Irlandczycy, Angole, Francuzka, Hiszpanka i jak zwykle jeden Polak. Nasi instruktorzy: Pancho z Californi i John z Liverpoolu mieszkają i pracują tu od dwóch lat. Naprawdę w porządku ludzie i profesjonaliści, których zadaniem będzie dbać o nasze „cztery litery” podczas ekstremalnego zjazdu w dół. Autobus mozolnie wspinał się w górę. Zostawiliśmy za sobą przedmieścia La Paz i slumsy. Nowa kraina ukazała się moim oczom mglista, skalista. Spadł śnieg. To La Cumbre - skąd rozpocznie się 61-kilometrowy zjazd w dół (z wysokości 4650 metrów na 1000 m n.p.m.). Mój rower prezentował się naprawdę nieźle. Pro osprzęt, solidna i lekka rama, przedni amortyzator z 40-centymetrowym skokiem. No i najważniejsze w tej całej zabawie olbrzymie tarczowe hamulce. Inter-American Development Bank uznał tę trasę za najbardziej niebezpieczną na świecie. W samym 1994 roku 26 pojazdów spadło z niej w przepaść. W 1983 roku autobus z setką pasażerów zniknął w otchłani to był najtragiczniejszy wypadek w dziejach Boliwii. Wąska droga wije się tuż przy porośniętej gęstym lasem ścianie. Podczas deszczu, ściekająca z góry woda tworzy małe wodospady.
Miejsca starcza tylko na jeden samochód. Panuje wiec zasada ruchu lewostronnego, a ci którzy jadą z góry muszą ustąpić miejsca tym z dołu. Samochody terenowe, ciężarówki, autobusy i rowery. Wszyscy tłoczą się na jednej ekstremalnej ścieżce. Cały poprzedni dzień padał deszcz, więc jest ślisko i błotnisto.
Pomimo tych trudnych warunków, mój rower znakomicie trzyma się drogi. Bolą mnie dłonie cały czas kontroluję prędkość hamulcami. Chwila nieuwagi i już mnie nie ma. Czeluść o głębokości 1000 metrów tylko czyha na pechowców. Zatrzymujemy się przy pomniku z gwiazdą Dawida. W kwietniu ubiegłego roku 23-letnia Żydówka spadła tu w przepaść. Pięćset metrów dalej, na zakręcie, stoi człowiek. Z dwiema flagami w dłoniach, siedem dni w tygodniu, służy jako sygnalizator. Jakiś czas temu w wypadku autobusowym zginęła tu jego córka i żona.
Trudno. Jadę dalej. Czasem tylko spoglądam w dół. Wystarczy rzut oka w lewą stronę i nie widać dna. Gęsta mgła niczym śmietana przelewa się kilkaset metrów niżej. Przerażające i piękne.
Idzie mi bardzo dobrze. Generalnie na każdym odcinku jestem drugi lub trzeci. Ale to nie wyścig, trzeba jechać zgodnie ze swoimi umiejętnościami. Raz tylko umieram podczas podjazdu trzy kilometry w górę, po błotnistym terenie na wysokości 3500 metrów. Kompletny brak tlenu, gruba na 20 centymetrów warstwa błota na drodze, deszcz. Nic nie widzę, a błotnista papka nie smakuje najlepiej. Meta mała wioska 700 metrów poniżej Coroico. Jesteśmy śmiertelnie zmęczeni, ale szczęśliwi... że przeżyliśmy.
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy artykułów
Miejsca starcza tylko na jeden samochód. Panuje wiec zasada ruchu lewostronnego, a ci którzy jadą z góry muszą ustąpić miejsca tym z dołu. Samochody terenowe, ciężarówki, autobusy i rowery. Wszyscy tłoczą się na jednej ekstremalnej ścieżce. Cały poprzedni dzień padał deszcz, więc jest ślisko i błotnisto.
Pomimo tych trudnych warunków, mój rower znakomicie trzyma się drogi. Bolą mnie dłonie cały czas kontroluję prędkość hamulcami. Chwila nieuwagi i już mnie nie ma. Czeluść o głębokości 1000 metrów tylko czyha na pechowców. Zatrzymujemy się przy pomniku z gwiazdą Dawida. W kwietniu ubiegłego roku 23-letnia Żydówka spadła tu w przepaść. Pięćset metrów dalej, na zakręcie, stoi człowiek. Z dwiema flagami w dłoniach, siedem dni w tygodniu, służy jako sygnalizator. Jakiś czas temu w wypadku autobusowym zginęła tu jego córka i żona.
Trudno. Jadę dalej. Czasem tylko spoglądam w dół. Wystarczy rzut oka w lewą stronę i nie widać dna. Gęsta mgła niczym śmietana przelewa się kilkaset metrów niżej. Przerażające i piękne.
Idzie mi bardzo dobrze. Generalnie na każdym odcinku jestem drugi lub trzeci. Ale to nie wyścig, trzeba jechać zgodnie ze swoimi umiejętnościami. Raz tylko umieram podczas podjazdu trzy kilometry w górę, po błotnistym terenie na wysokości 3500 metrów. Kompletny brak tlenu, gruba na 20 centymetrów warstwa błota na drodze, deszcz. Nic nie widzę, a błotnista papka nie smakuje najlepiej. Meta mała wioska 700 metrów poniżej Coroico. Jesteśmy śmiertelnie zmęczeni, ale szczęśliwi... że przeżyliśmy.
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy artykułów