Mrówki zjadły plecak, zachęcone hinduskimi słodkościami z bazaru w Canaconie. Piasek wchodzi dosłownie wszędzie, czego nie przeżył mały ixus - umarł wczoraj zapchany drobinkami piasku. Sól i słońce wysuszają i palą skórę białasa, w nocy chłodny wiatr znad Morza Arabskiego nakazuje ubrać się w polar i długie spodnie. Na stopach pojawiły się głębokie rany. To efekt chodzenia po skałach obrośniętych ostrymi muszelkami.
Wstaję z rana. Zanurzam się w morzu. Leżę na plaży, schnę, zjadam niewielkie śniadanko. Beztroska? Lenistwo? Poniekąd tak. Biję się z myślami. Trasę planuję po omacku, porażony wielkością kontynentu. Pięć dni przemierzałem Goa motocyklem. Nie za wiele z tego wyszło. Zdjęcia takie sobie. Brak reportażu, tematu, bohatera – wszystkiego tego, co sobie założyłem przed wyjazdem. Rozkręcam się powoli. Nigdy nie trwało to tak długo. Wciąż siedzi we mnie zimowa Warszawa. Mam nadzieję, że wena przyjdzie do mnie pewnego słonecznego, styczniowego dnia.
Goańczycy szczerzą się od uchado ucha. Ogromnie gościnni, przyjacielscy i pomocni. Goa to jeden z najlepiej rozwiniętych ekonomicznie stanów Indii. Jeszcze 40 lat temu była tu Portugalia, jednak dziś raczej nie uświadczysz ludzi mówiących po portugalsku, choć mógłbym znaleźć mnóstwo podobieństw z inną byłą kolonią – Brazylią. Dziś to rajskie miejsce, pełne niewielkich wiosek, małych kościołów i kapliczek, gajów palmowych, rzek, strumieni i pól ryżowych. Od lat 80-tych ubiegłego wieku Goa jest synonimem nieustających imprez – gdzie alkohol leje się strumieniami, pigułki znikają w żołądkach, knajpy zasnute są chmurami marihuany a skwaszeni obywatele świata zachodniego doznają oświecenia na plaży. Parę lat temu rząd postanowił coś z tym zrobić. Wprowadzono zakaz grania głośnej muzyki po godz. 22.00, policja wzmocniła kontrole (prawdopodobnie po to, żeby napchać sobie portfele bakszyszem). Zmieniło się wiele – północ Goa nadal imprezuje, natomiast południe jest znacznie spokojniejsze. Puste plaże, miejsca lęgowe dla żółwi morskich, rezerwaty przyrody, wąskie drogi, opuszczone forty. Można nie robić nic, leżeć na plaży, czytać książkę czy grać w karty ale z drugiej strony człowiek ciekawy świata nie może pozostać w bezczynności. Rower albo skuter chyba najlepiej pomogą w eksploracji okolicy.
Dzięki różnym znajomościom blogowym łapię namiary na Kaśkę (www.rudawazji.blog.pl). Wraz z Manu prowadzi małą knajpkę Sunklub w Patnem. Trzy miesiące temu sklecili z bambusa, drewna, liści palmowych i sporych płacht kolorowego materiału bardzo sympatyczne miejsce, gdzie można zjeść, pogadać, posłuchać dobrej muzy i zwyczajnie wygrzać się w słońcu na antresoli. Mam więc gdzie zostawić plecak (dziś wyniosłem się z plaży, wieczorem odjeżdżam autobusem do Hampi), dowiedzieć się paru interesujących rzeczy i złapać kolejne kontakty do dobrych ludzi.
Tsunami. Magiczne i złowrogie słowo. Teraz już żadna plaża w Azji nie będzie taka sama. Wciąż myślę o tym co zdarzyło się raptem 3 tygodnie temu i będzie miało swoje konsekwencje na długi czas. Na Goa doszły jedynie echa tej niszczycielskiej fali – podmywając odrobinę plażę w Palolem (jak i inne miejsca wzdłuż zachodnich wybrzeży Indii).
Czytam po raz kolejny na głos to, co napisałem i zdaję sobie doskonale sprawę z małości tych słów i bezsensu istnienia istoty ludzkiej - z czym godzę się pokornie ale raczej będę uparty w swoich działaniach-niedziałaniach.
bartpogoda.net
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy artykułów